niedziela, 24 lutego 2013

ROZDZIAŁ 4.


Rozłożyłam gazetę i w oczy od razu rzucił mi się tytuł napisany grubymi, dużymi literami.
'JENNIFER. CZY NIE CHCE BYĆ Z JUSTINEM, ZE WZGLĘDU NA TAJEMNICZEGO CHŁOPAKA? KIM JEST TEN PRZYSTOJNY BRUNET?'.
A pod artykułem zdjęcie. Moje i Matta. KIEDY CAŁUJĘ GO W NOS. Cholera. Nagle przebudził mnie dźwięk mojej komórki. Matt.
-Mattie, przepraszam, to nie moja wina.
-No wiele rzeczy mogę znieść, ale na pierwszej stronie takiej gazety? - Śmiał się do słuchawki mój przyjaciel, wręcz krztusząc się swoimi własnymi słowami.
-Tak poza tym to wszyscy zdrowi? - Spytałam poważnym tonem, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
-No weź daj spokój, nie mogę przestać się lać. Kim jest ten PRZYSTOJNY brunet? - Odparł Matt akcentując śmiesznie zdanie.
-Przepraszam, Mattie, nie chciałam takiego zamieszania. - Powiedziałam już nieco spokojniej błagalnym tonem.
-Nic się nie stało, Kocie. Przecież nie wiedziałaś, że na mnie wpadniesz, a gdybyś mnie olała, to wtedy dopiero bym się obraził! Dobra, nie będę ci przeszkadzać, pewnie musisz się spakować, niedługo lot. Pamiętaj, że Mattie cię kocha, pip pip pip, Mattiego pożarło jedzenie, pip pip... - Wygłosił swoje kazanie i rozłączył się. Zaśmiałam się jeszcze raz do siebie i poszłam do łazienki się ogarnąć. Wielka wyprowadzka zbliżała się wielkimi krokami. Licząc dokładnie, to do wyjazdu zostało... 16 godzin.
Wzięłam prysznic, wysuszyłam włosy, spięłam je w luźnego koka, zrobiłam delikatny makijaż i założyłam na siebie wybrane wcześniej ciuchy. Luźną bluzę, fioletowe dresy i czarne emu.
http://vybzmagazine.com/wp-content/gallery/Victoria-Justice-LAX-Airport-Photos/Victoria-Justice-LAX-Airport-Photos-05.JPG
Wyszłam do salonu ze swoją ostatnią walizką kilka minut przed 12.
-Powinnaś coś zjeść. W lodówce powinnaś znaleźć jogurt, a na blacie masz ciemne pieczywo. - Powiedziała moja mama, dopakowując ostatnie bagaże.
-Tak, grunt to troskliwa mamusia. - Odparłam, przewracając teatralnie oczami i udałam się po moje jakże zdrowe i pożywne śniadanie.
-Nie dramatyzuj, zjemy coś na lotnisku, w końcu i tak po odprawie będziemy mieli cztery godziny czasu. Zdążysz się najeść. - Rzuciła sucho moja mama, szukając czegoś w jednej z toreb.
-Co? Cztery godziny? Żartujesz sobie w tym momencie? - Spytałam, unosząc demonstracyjnie brwi.
-NIE DRAMATYZUJ, powtarzam. - Dodała kobieta, nie przestając rozglądać się po mieszkaniu.
-No żartuje sobie ze mnie, no żartuje. - Pomyślałam głośno i opadłam na kanapę, jedząc pieczywo i popijając je jogurtem.
-Nie żartuje, tak jest z lotami do Stanów. - Wtrącił się mój tata, kładąc na ziemi swoją walizkę.
-Cristopher, widziałeś może kluczyki od naszego samochodu? Wiesz, autko swobodnie sobie wędruje do portu w LA, a my nie mamy kluczyków. - Powiedziała moja mama do taty krzątając się nierwowo po całym mieszkaniu.
-Na pewno gdzieś spadły, czekaj, pomogę ci szukać. - Odparł mój tata, dołączając się do mej stworzycielki.
-I teraz muszę was zmartwić. Nie spadły za żadną szafkę, bo w obecnej chwili w tym mieszkaniu nie ma szafek. Ups, przepadły... - Rzuciłam dumnie do swoich rodziców, na co oboje równocześnie cmoknęli niezadowoleni. Udałam się do łazienki, poprawić się do końca.
-Tu jesteście... - Powiedziałam do siebie, kiedy do oczu rzuciły mi się czarne kluczyki na białych kafelkach. -Macie szczęście, że weszłam do łazienki! Kluczykom najwidoczniej zachciało się siku! - Krzyknęłam do rodziców, po czym odrzuciłam im zgubę i zamknęłam drzwi. Oparłam dłonie o zlew, patrząc ślebo w swoje odbicie. No i teraz utwierdziłam się w przekonaniu, że Justin robi to tylko dla fejmu. Nie rozumiem ludzi, którzy mówią, że jestem ładna. Nie jestem ładna. Jestem straszna! Nienawidzę siebie. Swojej szczurowatej twarzy, nijakich włosów i przede wszystkim swojego ciała. Skarciłam się w myślach i przemyłam delikatnie twarz chłodną wodą, po czym po prostu wyszłam z łazienki. Weszłam ostatni raz do swojego pokoju i usiadłam na łóżku.
-W sumie, to będę tęsknić za tym słodkim pokoikiem, w którym spędziłam całe swoje dzieciństwo. - Powiedziałam do siebie, wzdychając cicho. Rozejrzałam się jeszcze raz po pomieszczeniu, przejechałam delikatnie dłonią po jednej ze ścian, zabrałam swoją torebkę i udałam się do salonu.
-Gdzie te wszystkie pudła? - Spytałam zdziwiona, kiedy zauważyłam, że przy drzwiach zostały same walizki.
-Pan od przeprowadzek je zabrał. - Odparł mój tata z kwadratowym uśmiechem i zerknął na swój zegarek. Rozejrzał się po mieszkaniu, chodząc w tą i z powrotem.
-Jak ten czas szybko leci... Pora na nas. - Powiedziała z uśmiechem moja mama, ale ja dostrzegłam w jej oczach szklanki. Było jej przykro zostawiać całą naszą przeszłość na zawsze. Chyba każdemu z nas w tej chwili było przykro.
-Okej, nie męczmy się już. Taksówka pewnie już jest, chodźcie. - Przerwał ciszę tata, udając się do drzwi. Wyszłyśmy z mamą na zewnątrz, podczas gdy mój STWORZYCIEL, matko, jak to brzmi, przenosił nasze bagaże z taksówkarzem. RYMUJĘ NIE CZUJĘ.
Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy. Po drodzę zabraliśmy całą rodzinę Alain i pojechaliśmy na lotnisko. Przez całą drogę nikt nie odezwał się nawet słowem, tylko taksówkarz próbował trochę rozluźnić atmosferę, ale po którejś próbie odpuścił. Dojechaliśmy na miejsce, wysiedliśmy z taxi i każdy zabrał swój bagaż. Mimo dość późnej pory, przewinęło się obok nas kilku paparazzi. Starałam się nie zwracać na to uwagi i nie ukazywać żadnych emocji. Jakimś cudem dotarliśmy na lotnisko bez problemów. Czułam się dziwnie. Zostawiać ten piękny kraj z powodu jakiegoś głupka. Z każdą myślą nienawidziłam się jeszcze bardziej. Kiedy już doszliśmy do miejsca odpraw, po kolei przeszliśmy przez barierki, oddaliśmy bagaże, pokazaliśmy paszporty, bilety, załatwiliśmy wszystkie bzdurne formalności, udaliśmy się do jakiejś restauracji.
-No, dziewczyny. Zjedzcie coś, marnie wyglądacie. - Odparł tata Maddie, obejmując nas obie od tyłu.
-Niech ktoś po prostu pójdzie do kasy i zamówi sześć takich samych zestawów. - Powiedziałam obojętnie, wkładając z powrotem słuchawki do uszu. Zamknęłam oczy, starając się chociaż na chwilę odpłynąć. Niestety z błogstanu wybudziła mnie moja mama, wskazując na tależ z jedzeniem, który leżał na przeciwko mnie. Niechętnie wzięłam się za konsumpcję lotniskowego żarcia, nawet nie wyjmując z uszu słuchawek.
*
-Okej, wylot mamy za niecałe 30 minut, więc myślę, że za chwilę otworzą wejście. - Powiedział mój tata, podchodząc do stolika, przy którym siedzieliśmy.
Wszyscy bez słowa wstaliśmy i ruszyliśmy do do hali odlotów.
-Jen.. - Usłyszałam cichy głos mojej przyjaciółki, lekko szturchającej mnie w ramię.
-Tak? - Spytałam, odwracając się przodem do niej.
-Muszę siku. - Odparła nieśmiało, wgapiając się w ziemie.
-O matko... - Przewróciłam teatralnie oczami i rzuciłam do reszty grupy. -Idę z Maddie siku.
No. I wtedy wzrok wszystkich utkwił na mojej kumpeli. Dobra. To było śmieszne.
-Dzięki. - Syknęła wkurzona dziewczyna, na co ja tylko dodałam:
-Nie ma sprawy...MADDIE. - Akcentując wyraźnie jej imię.
*
-Szybciej, Madds, bo polecą bez nas! - Trułam, opierając się o drzwi.
-Już, już. - Odpowiedziała dziewczyna, wychodząc z kabiny.
-Świetnie. Chodźmy.
-Hej, Jenny, słyszałaś jego nową piosenkę? - Spytała Maddie, idąc koło mnie.
-Co? Kogo? A... Nie. A co?
-No to chyba powinnaś jej posłuchać. - Powiedziała moja kumpela, patrząc na mnie dziwnym spojrzeniem.
-Okej, pokażesz mi w samolocie, to sobie ją dokładnie przeanalizujemy... - Odparłam niepewnie, kiedy dotarłyśmy do rodziców.
-Chodźcie już. - Rzuciła moja mama i wszyscy udaliśmy się do bramki.
*
-No więc? Co z tą piosenką? - Zwróciłam się do przyjaciółki, kiedy już wygodnie siedziałyśmy w fotelach.
-Słuchaj. - Odrzekła i włożyła mi jedną słuchawkę do ucha.

Ostatnio myślałem, myślałem o tym, co mieliśmy
Wiem, że to było trudne, to wszystko co wiedzieliśmy, tak
Czy upijałaś się, by zapomnieć o bólu?
Chciałbym dać Ci wszystko, na co zasługiwałaś
Bo nigdy nic Cię nie zastąpi
Nic nie sprawi, że będę czuł się tak jak przy Tobie
Wiesz, że nie ma tutaj nikogo, do kogo mógłbym się zwrócić
I wiem, że nie znajdziemy miłości, aż tak prawdziwej

Nie ma czegoś takiego jak my. nie ma czegoś takiego jak Ty i ja
Razem przez kłótnie
Nie ma czegoś takiego jak my. nie ma czegoś takiego jak Ty i ja
Razem

Dałem Ci wszystko, kochanie, wszystko co mogłem
Dziewczyno, dlaczego mnie odtrąciłaś?
Zatracony w zakłopotaniu, jakby to była iluzja
Wiesz, starałem się sprawiać Ci przyjemność
Ale to już przeszłość, nie ma już nas.
Przypuszczam, że tak miało być
Powiedz mi, czy było warto? Byliśmy tacy idealni
Ale kochanie, chce byś zobaczyła, że

Nie ma czegoś takiego jak my, nie ma czegoś takiego jak Ty i ja
Razem przez kłótnie
Nie ma czegoś takiego jak my, nie ma czegoś takiego jak Ty i ja
Razem

Nie ma czegoś takiego jak my. nie ma czegoś takiego jak Ty i ja
Razem przez kłótnie
Nie ma czegoś takiego jak my. nie ma czegoś takiego jak Ty i ja
Razem

Wyjęłam słuchawkę z ucha i spojrzałam na Maddie pytającym wzrokiem.
-Jen, nie wmówisz mi, że to przypadek. - Zwróciła się do mnie przyjaciółka, opierając głowę o fotel.
-Strzelam, że uważasz, że ta piosenka jest dla mnie. - Zaśmiałam się ironicznie pod nosem i skrzyżowałam ręce na piersi.
-Skarbie, ja to wiem... - Odparła współczującym tonem, na co ja tylko przewróciłam oczami.
-Wiesz... Pójdę po wodę. - Rzuciłam jej jeden ze swoich zabójczych uśmiechów i udałam się po napój.
*
Ze snu wyrwała mnie Maddie, delikatnie szturchając mnie po ramieniu.
-Patrz, księżniczko. - Odparła i wskazała palcem na okienko. Dobra, widok, jaki malował się na zewnątrz był niesamowity. Piękne LA nocą w całej okazałości.
-Hej, widzisz? LAX! - Pisnęłam entuzjastycznie, widząc światła lotniska.
-O cholera. - Jęknęła Maddie, a jej źrenice widocznie się powiększyły.
-Niesamowite. I już niedługo tam będziemy, stać jak te małe przemykające kropeczki. - Powiedziałam podekscytowana i razem z Madds złapałyśmy się za ręce.
-Uwaga. Proszę zapiąć pasy, za kilka minut lądujemy w Los Angeles. - Wydobył się lekko stłumiony dźwięk z głośników, na co wszyscy pasażerowie zaczęli się budzić. Nagle samolot zaczął gwałtownie spadać w dół. Zcisnęłyśmy nawzajem swoje dłonie, a ja szepnęłam do siebie przez hałas:
-To jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe. - I zacisnęłam kurczowo powieki.
*
Kiedy wygramoliliśmy się z samolotu od razu grupą udaliśmy się do terminala przylotów i rzuciliśmy się na bagaże. Zabrałam swoją walizkę z taśmy w ostatnim momencie, bo już dojeżdżała do końca, by zniknąć i zrobić następny długi objazd. Postawiłam ją przed sobą, usiadłam na niej i oparłam łokcie na kolanach. Przyznam szczerze, że to lotnisko było piękne. Nie to co lotniska w Europie. Miało taki niesamowity, nowoczesny klimat. Siedziałam tak, patrząc na ludzi przemykających się przez lotnisko, co wywołało u mnie nieoczekiwany uśmiech. Wszyscy się tak serdecznie uśmiechali, widać było po nich taką...serdeczność. A w Anglii? Cholera. Tam każdy albo sprawiał wrażenie zabłąkanego, albo zabijał cię wzrokiem. Z moich refleksji wyrwała mnie moja przyjaciółka, która usiadła tuż obok mnie.
-Pięknie. - Powiedziała pod nosem, a na jej twarzy zagościł szczery uśmiech.
-Nigdy nawet nie marzyłam o takim czymś. Matt ma rację, to wszystko jest jakby bajką... - Odparłam oschle, wlepiając oczy w jakiś jeden martwy punkt przede mną.
-Oj... - Westchnęła Maddie i objęła mnie troskliwie ramieniem.
-Jeszcze będzie przepięknie. - Dodała, jednocześnie opierając swoją drobną głowę o mnie. (o ile głowa w ogóle może być drobna. o;)
Nagle podeszła do nas reszta naszej grupy i pociągnęła za sobą.
-Idziemy dziewczynki, czas przekroczyć granicę lotniska i na stałe postawić nogę na LAowskim gruncie. - Odparła dumnie moja mama, jakby co najmniej odkryła to LA.
Kontrola wiz i paszportów przebiegła sprawnie i bez komplikacji. Kiedy podeszłam do barierki, zza biurka wysunął się uśmiechnięty ciemnoskóry facet, co powiem szczerze, nieco mnie rozbawiło, ale starałam się opanować śmiech, by nie podpaść celnikowi. Mężczyzna wziął ode mnie dokumenty, rzucił okiem na nie, na mnie, na nie, na mnie, po czym oddał mi moją własność i odparł ciągle się uśmiechając:
-Witamy w Ameryce, Jennifer.
Cholera. - Zaklęłam do siebie w myśli i potrząsnęłam głową. - Po prostu spojrzał na moje imię na dokumentach, może ma córkę, albo żonę Jennifer. Uh, to na pewno nie ma żadnego związku z tym dupkiem, Bieberem. - Skarciłam się w myślach, przygryzając lekko dolną wargę.
*
Kiedy cała nasza super szóstka znalazła się przed wejściem do LA, stanęliśmy jak wryci przed bramkami. Uroku tego miasta w nocy, nie dało się porównać z niczym innym. Ten widok bezwarunkowo zapierał dech w piersiach.
Spojrzeliśmy wszyscy po sobie i bez słowa chwyciliśmy się pod ręce, tworząc przy tym śmiesznego wężyka. Dla przypadkowych ludzi, przechodzących akurat obok, a było ich mnóstwo, to musiało naprawdę śmiesznie wyglądać.
-Okej. Na trzy...czte...ry. - Rzuciłam nieco głośniej i ruszyliśmy w rzędzie do przodu, ciągnąc za sobą swoje walizki. No i pyk. W ciągu kilku sekund znaleźliśmy się w Los Angeles. W najpiękniejszym mieście na tej Ziemi.
-Jest nasza taksówka. - Rzucił mój tata, wskazując głową na duży, żóły wóz, nieco większy niż taksówki ze zdjęć. No ale czemu tu się dziwić? Takie osobo auto nie zmieściło by przecież siedmiu osób i wszystkich ich bagaży. Usadowiliśmy się wygodnie wewnątrz pojazdu i rzuszyliśmy w pierwszą naszą podróż po tym idealnym mieście...
W pewnym momencie poczułam, jak głowa Maddie spada bezwładnie na moje ramię. Jak ona mogła spać w takim momencie? Ja nie miałabym najmniejszych szans zasnąć teraz. Pewnie całą noc będę wyglądać przez okno.
*
-No, z pewnością całą noc będę wyglądać przez okno. - Powiedziałam do siebie, kiedy stanęłam w swoim nowym pokoju przy przeszklonej ścianie. Ten widok był niewiarygodny. Widziałam całą panoramę Los Angeles. Nasze nowe domy stały w paśmie domów na wzgórzu Hollywood. Moje serce przyspieszyło teraz maksymalnie. Podeszłam bliżej do ściany. W sumie, nie miałam pojęcia jak to nazwać. Ogółem cała ściana była przeszklona, ale w połowie były drzwi, które prowadziły na ogromny taras z widokiem nie tylko na LA, ale też na nasz piękny ogród i basen. Wyszłam przez te drzwi i usiadłam na jednym z foteli postawionych na balkonie. Przymknęłam odruchowo oczy i nie wiedząc kiedy zapadłam w głęboki sen...
                                                                                                                  
rozdział krótki i nie za bardzo udany, ale dodaję, bo pewnie w tygodniu nie będę miała czasu.
jeżeli czytasz, to zostaw po sobie komentarz. nieważne, pod którym rozdziałem. każde słowa popychają mnie do dalszego pisania. ;) 
pokażcie, że mam dla kogo pisać! ;<

5 komentarzy:

  1. Wow ! Dlaczego jak czytałam to ten czarnoskóry pan wydał mi się tak jakby dziwnie znajomy ? ;> :D Czekam na następny rozdział :D ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny rozdział :) rozwaliło mnie to z Mattem. hahhahahah. nie martw się, na razie masz około 10 może więcej czytelników, bo to nowy blog :) jeszcze troche czasu a będzie dużo więcej komentarzy itp. ;) ja czekam na następny i żegnam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Violet jest typem samotnika, jedyną osobą w ośrodku której ufa jest Josh- Jednak i on ją zostawia. Czy nowi znajomi pomogą dziewczynie wyjść z nałogu? A może poprzez własne problemy tylko pogorszą sytuację?
    Wszystkiego dowiesz się na blogu
    http://wildworld69.blogspot.com/

    Wpadnij jeżeli lubisz czytać o miłości, dojrzewaniu, przyjaciołach i problemach- nie tylko z narkotykami :)

    +sorry że tutaj ale nigdzie nie widzę spamu :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajny rozdział
    Chce taki pokój xD :D

    OdpowiedzUsuń